Piątek. 1 Kor 4,1-5; Ps 37,3-6.27-28ab.39-40; J 8,12; Łk 5,33-39


(Łk 5,33-39)
Faryzeusze i uczeni w Piśmie rzekli do Jezusa: Uczniowie Jana dużo poszczą i modły odprawiają, tak samo uczniowie faryzeuszów; Twoi zaś jedzą i piją. Jezus rzekł do nich: Czy możecie gości weselnych nakłonić do postu, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas kiedy zabiorą im pana młodego, i wtedy, w owe dni, będą pościli. Opowiedział im też przypowieść: Nikt nie przyszywa do starego ubrania jako łaty tego, co oderwie od nowego; w przeciwnym razie i nowe podrze, i łata z nowego nie nada się do starego. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków; w przeciwnym razie młode wino rozerwie bukłaki i samo wycieknie, i bukłaki się zepsują. Lecz młode wino należy wlewać do nowych bukłaków. Kto się napił starego wina, nie chce potem młodego - mówi bowiem: Stare jest lepsze.

 Ach ci faryzeusze...zawsze będą szukać do czego tu się przyczepić...Sami w końcu byli tacy doskonali.
Przestrzegali wszystkich przykazań i rozszerzyli je o tradycję...w ten sposób powstało tysiące rozmaitych nakazów i zakazów...Według Księgi Kapłańskiej pobożny Żyd, miał przestrzegać postu raz w roku - w Święto Przebłagania. No, ale faryzeusze dodali swoją własną tradycję, z której wynikało, że pościć należy dwa razy w tygodniu. Wiemy jak taki post wyglądał u faryzeuszy i uczonych w Piśmie: "Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą." Tymczasem tak naprawdę nie o to chodzi...
Uczniowie przebywają z Jezusem - Synem Bożym...Doświadczają Jego namacalnej obecności.
Nie potrzebują pościć, bo Pan Młody jest z nimi...Jeżeli ktoś przebywa w pełnej bliskości Boga, nie można nakłaniać go do postu...Post kojarzy się z pokutą...a pokuta ściśle wiąże się z grzechem...grzech zaś jest oddaleniem się od Boga. Postu nie można traktować w kategorii tradycji...nie można traktować go mechanicznie. Bo mamy piątek...to oczywistą oczywistością jest to, że mamy tego dnia pościć.
Nasze wyrzeczenie ma prowadzić nas do zmiany myślenia...jeżeli zaś jest to tylko czysto faryzejskie przestrzeganie tradycji to darujmy sobie posty i jedzmy wszystko, na co mamy ochotę...
Bo taki post...dla połechtania własnego ego...i pokazania ludziom wkoło jakim jestem fajnym i pobożnym człowiekiem do niczego nie zaprowadzi...To jest myślenie starego człowieka...
Człowieka żyjącego wyłącznie rytuałami...symbolami...jakimiś zewnętrznymi formami...a nie dąży do przemiany swojego wnętrza.

Jezus przytacza przypowieść o przyszywanej łacie...i o bukłakach i winie.
W oczy rzuca się zestawienie: stare i nowe...Nie przyszywamy nowej łaty do starego ubrania.
Nie wlewamy młodego wina do starych bukłaków....Jak to rozumieć?
Chrystus przychodząc na świat wnosi nową jakość...On obala te wszystkie sztywne rytuały, jakie narosły przez kilka tysięcy lat modyfikowania Prawa i dostosowywania go "pod siebie". Faryzeusze doszli do takich absurdów, że z Dziesięciu Słów...z Dekalogu...zrobili ogromny zbiór nakazów i zakazów...gdzie większą część stanowiły zakazy...Jezus odrzuca takie prawo...On przyszedł wypełnić Boże Prawo...i ustanowić Nowe Prawo...które streszcza się w zdaniu: "miłujcie się wzajemnie". Nie można zatem trzymać się starych rytuałów, sztywnych zasad...nie można tkwić w letargu swoich przyzwyczajeń i jednocześnie podążać za Jezusem...Taka postawa będzie jak lanie młodego wina do starych bukłaków...
Wiadomo...w młodym winie ciągle zachodzą procesy fermentacji...dlatego rozrywa stare bukłaki.
Tak samo jest z nauką Jezusa....Ona wprowadza w życie rewolucję...
Zatem, kiedy decydujemy się na przyjęcie jej...nie możemy już dłużej tkwić w tym wszystkim, co stare.
Św. Paweł pisał o odrzuceniu starego człowieka...i właśnie to jest główny cel naszego działania.
Przecież każdy z nas tkwi w jakiś swoich przyzwyczajeniach...ma jakieś swoje z góry ustalone zasady, których się kurczowo trzyma...Każdy z nas jest także grzeszny...To nasze uwikłanie często nie pozwala nam w pełni przyjmować Dobrej Nowiny...
Być może czujemy się jak te znoszone ciuchy...Jest w nich pełno dziur, ale jednak trudno się z nimi rozstać.
Jak koszulka, w której grało się w piłkę w czasie szkoły średniej...Mamy do niej sentyment, mimo że wygląda jak - za przeproszeniem - szmata do podłogi...Ale to nasz ulubiony T-shirt i nie można go ot tak wyrzucić...nie można pozbyć się relikwii młodości durnej i chmurnej ...

Czy doświadczamy czegoś takiego w życiu duchowym? Jak to się konkretnie przejawia...
Ja - przyznaję się bez bicia - mam takie momenty...
Są w moim życiu takie sfery, z którymi trudno się radykalnie rozliczyć...Owszem walczę, bo chcę być nowym człowiekiem...bo nie chcę by młode wino się rozlało zanim go spróbuję...Ale to ciężka walka.
Nasze przyzwyczajenia...nasza grzeszność...nasze rytualne postrzeganie wiary...nasze trzymanie się wyłącznie tradycji...To wszystko może być nawet miłe, fajne, przyjemne...I na pewno takie radykalne przecięcie tej pępowiny będzie sporym wyzwaniem...Ale Jezus stawia sprawę jasno...Albo chcesz się napić młodego wina...albo pozwolisz mu spokojnie leżakować i dojrzewać...Albo...nie będziesz mieć nic...
Bo burzliwe procesy fermentacyjne sprawią, że smaczny trunek znajdzie się na podłodze....a ze starego bukłaku zostaną szczątki...

Dobra Nowina Jezusa wprowadza rewolucję w nasze życie...zobaczmy jak zachowywali się powoływani uczniowie...Zostawiali wszystko...A jakby to wyglądało gdyby Piotr powiedział: Panie OK idę za Tobą, ale chcę ciągle dorabiać na boku łowiąc ryby...to taki interes...nie mogę przecież tego zostawić, bo moje miejsce zajmie konkurencja...a ja mam już swoją wyrobioną markę...
Albo Mateusz...Panie OK idę z Tobą...ale mam też niezły interes z bycia celnikiem, jakoś to pogodzę...
Oni jednak nie zrobili czegoś takiego...Podjęli decyzję całkowitego przebudowania swojego życia.
Stare odrzucam, biorę nowe...ze wszystkimi konsekwencjami...Zauważmy, że Jezus mówi: młode wino należy lać do nowych bukłaków...a co ze starymi bukłakami? co ze starym winem? Tego Jezus nie mówi...
co w domyśle można zinterpretować: a starym winem i starymi bukłakami...i starymi ciuchami nie zawracajmy sobie głowy, bo ważne jest to co nowe...co świeże...co tętniące życiem...

Jeżeli chcemy iść za Jezusem, ale jednocześnie nie chcemy rezygnować z naszego starego życia...
naszych przyzwyczajeń i tego wszystkiego z czym w sumie nam całkiem dobrze. Jeżeli tak dobrze się zabunkrowaliśmy i nam cieplutko w przysłowiowe "cztery litery", bądźmy pewni, że Dobra Nowina, z którą przychodzi do nas Jezus, narobi sporego zamieszania...pomiesza nam szyki...zrobi bałagan w naszym sterylnym, poukładanym życiu...życiu odmierzonym od linijki i uprasowanym na kantkę.
Fermentacja wina przebiega bardzo gwałtownie i rozsadza bukłaki...a potem mamy sporo sprzątania.

Dlaczego zatem tak często boimy się radykalnie przyjąć Naukę Jezusa? Bo wiemy, że jest rewolucyjna...
Wiemy, że uderza do głowy, jak młode wino...(pamiętamy sytuację z Dziejów Apostolskich? Apostołowie napełnieni Duchem Świętym zostali uznani za pijanych...) Dlatego wymaga przyobleczenia się w nowe szaty...stania się nowym człowiekiem...powtórnego narodzenia się.
Kiedy podejmiemy tę radykalną decyzję, doświadczymy naprawdę nowego życia...ale uwaga...
możemy wtedy zostać uznani za szaleńców, osobników niebezpiecznych, od których lepiej trzymać się z daleka...Przecież tak mocno dziś podkreśla się zachowywanie umiaru we wszystkim...szukanie złotego środka. Kiedyś usłyszałem od Facebookowej znajomej - "wiesz...ale Ty trochę za mocno ewangelizujesz"...
pomyślałem sobie: "To można za mocno ewangelizować?" ... rozumiem, żeby nie zostać uznanym za fanatyka, radykała, taliba tudzież mohera...powinienem ewangelizować tak "ciut ciut"...a może nawet w ogóle...
Bo dziś wszyscy mogą na tablice na FB wrzucać demotywatory o kotach albo wiadomości z portali o wyczynach polityków jednej czy drugiej partii, ale Dobra Nowina o Chrystusie jakoś tak kole w oczy...
Albo jak ksiądz powie zbyt mocne kazanie, to jeden z drugim wychodzi z kościoła, bo: "jak on mógł...ksiądz ma mówić o Bogu a nie zaglądać mi pod pierzynę". Pójście za Chrystusem...oddanie mu się na max to rewolucja...oczywiście zawsze bezpieczniej jest żyć na pół gwizdka...
Mieć swoje zasady, swoją tradycję...swoje znoszone ciuchy, podarte buty....i wino w starych bukłakach.
Żyć swoim połatanym, prowizorycznym chrześcijaństwem...ale fajnym i modnym...
Wmawiać sobie, że jest się vintage... (dla nie wtajemniczonych - to taki trend w modzie. Noszenie starych, podniszczonych ubrań lub stylizowanych na stare)Ale bądźmy pewni...że konsekwencją takiego podejścia do wiary...konsekwencją życia duchowego na pół gwizdka...będzie wieczne niezadowolenie...frustracje...
zastrzeżenia...Staniemy się wtedy kłębkiem nerwów...i kiedyś "eksplodujemy" - jak stare bukłaki...

Jeżeli chcemy doświadczyć Zbawczej Mocy Ewangelii...musimy podjąć radykalny krok...
Uznać Jezusa za swojego jedynego Pana i Zbawiciela.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.

Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie.

Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.